sapiens sapiens
284
BLOG

Europejski zielony obłęd

sapiens sapiens Gospodarka Obserwuj notkę 0

Obaj unijni prezydenci: JE José Manuel Barroso (Komisji Europejskiej) i JE Herman van Rompuy (Rady Europejskiej)  w opublikowanym 23 lipca wspólnym liście okolicznościowym z okazji zbliżającego się szczytu G20 w Rosji zaapelowali o więcej "zielonej polityki wzrostu w programach reform strukturalnych, generowania finansowania [czyt.: przeznaczenia pieniędzy] na rzecz klimatu, poprawy przejrzystości rynków towarowych i promowania inwestycji w infrastrukturę energetyczną". [ link ]

Mamy kolejne potwierdzenie, że dygnitarze rządzący w Europie żywią wiarę, iż wytwarzanie przepisów dotyczących ochrony środowiska odgrywa ważną rolę w tworzeniu miejsc pracy i generowaniu wzrostu gospodarczego.

Oni wierzą, ale czy my powinniśmy?

Najnowszy raport szwedzkiego Instytutu Timbro wykazuje, że nie, nie powinniśmy.

W nieprzyjemnym do czytania dla działaczy od ochrony środowiska i od "zielonego wzrostu" opracowaniu dr Krystiana Sandströma pt. "Are Green Jobs Promising the Moon? – On Europe’s New Growth Policy" ("Czy zielone miejsca pracy obiecują Księżyc? - O nowej europejskiej polityce wzrostu") znajdziemy argumenty przekonujące, dlaczego "zielony wzrost" nie działa nawet w teorii, nie mówiąc już w praktyce.

Kiedyś, kiedy ekonomia nie była jeszcze tak przesiąknięta lewicowymi ideami, zgodnie ze zdrowym rozsądkiem przyjmowano jako coś całkowicie oczywistego, że każda nowa regulacja dla biznesu podnosi koszty i że dlatego nowe regulacje oznaczają cięcia miejsc pracy, niższą wydajność i w rezultacie ograniczają wzrost. Polegając tylko na zdrowym rozsądku i intuicji każdy bez specjalistycznego wykształcenia powinien zgodzić się, że jeśli firma nie może już robić tego, co by chciała, a nawet musi spełniać pewne standardy regulacyjne, to oczywiście ponosi wyższe koszty i jej zyski spadają.

Z pewnością niektóre zachowania biznesowe powinny być regulowane. Ale nikt przy zdrowych zmysłach nie uważa, że dzięki takim regulacjom firmy będą bardziej dochodowe. Gdyby egzekwowane regulacjami inne niż poprzednio działanie było bardziej opłacalne, firmy działałyby tak bez regulacji.

Na początku lat 90', guru od zarządzania z Harvardu, p.  Michał Porter, opublikował kilka artykułów, w których twierdził, że wbrew powszechnej opinii, przepisy dotyczące ochrony środowiska mogą uczynić przedsiębiorstwa bardziej innowacyjnymi a gospodarki staną się bardziej wydajne i konkurencyjne.

Nawet ktoś dysponujący licencjackim poziomem wiedzy o ekonomii powinien bez trudu obalić tezy p. Portera. Jednak - pan guru z Harvardu trafił w szczególne "okienko" w historii ludzkości. Jego postulaty były zbyt politycznie pociągające, aby oceniano je za pomocą zwykłych standardów ekonomicznych. W końcu umożliwiły politykom wygłaszanie twierdzeń, że polityka ochrony środowiska nie tylko nie ma żadnych negatywnych efektów ekonomicznych, ale że jest wręcz przeciwnie - że narzucanie przepisów ochrony środowiska może rzeczywiście wspierać wzrost gospodarki i liczby miejsc pracy.

Jest to regulacyjny odpowiednik darmowego obiadu:czystsze środowisko bez żadnych kosztów i z dodatkowym zyskiem gospodarczym. Zbyt piękne, aby było prawdziwe? Z pewnością.

Wspomniany wyżej dr Sandström w swojej książce bada literaturę akademicką aby sprawdzić i zweryfikować tezy p. Portera. I rzeczywiście, jest trochę (słabych) dowodów, że wzmocnione regulacje środowiskowe mogą spowodować, że firmy wydają więcej na badania i rozwój. W pewien sposób nie jest to zaskakujące: jeśli firmy są prawnie zobowiązane do znalezienia alternatywy dla obecnych technologii, oczywiście będą musiały tracić czas i pieniądze na ich opracowanie.

Z drugiej jednak strony, jeśli chodzi o bardziej interesujące pytanie, czy te dodatkowe działania badawczo-rozwojowe w rzeczywistości prowadzą do wzrostu produktywności, konkurencyjność i zysków, nie ma na to twardych dowodów.

Dr Sandström tak podsumowuje wyniki badań: "propozycje nakładania większej liczby regulacji w celu wygenerowania zielonego wzrostu wysuwane są bez wystarczającego wsparcia ze strony środowiska akademickiego".Prawdopodobnie jest to tylko uprzejmy szwedzki sposób oznajmienia, że mgliste nadzieje na zielony wzrost są tylko wygodną polityczną iluzją.

Rzeczywistość programów "zielonego wzrostu" jest jednak o wiele gorsza niż ta akademicka konkluzja sugeruje. Nie tylko polityki zielonego wzrostu nie przyniosą żadnego realnego wzrostu; sposoby, w jakie te programy są realizowane w praktyce ujawniają również wszelkie objawy niewydolności rządzenia wynikające z pożądania stałych i pewnych zysków, problemów z informacją i wręcz korupcję.

Dr Sandström omawia szereg przykładów z pięciu państw Europy (Hiszpanii, Włoch, Niemiec, Danii i WIelkiej Brytanii) i z USA aby pokazać, jak zostały wdrożone zielone inicjatywy prowzrostowe i jakie efekty one przyniosły. Wyniki są zdumiewające.

We Włoszech, na przykład, znane są przypadki, kiedy w nowe zielone projekty energetyczne została wciągnięta przestępczość zorganizowana. Biorąc pod uwagę wysokie dotacje dla energetyki wiatrowej, chyba tego należało się spodziewać. Jeśli energetyka wiatrowa obecnie nawet bije zyskownością bardziej ugruntowane obszary działalności gospodarczej mafii, to jest całkiem naturalne dla ojców chrzestnych, że "grają w zielone". Cytując dr Sandströma: "przykłady te powinny być postrzegane jako ilustracje kreowania oportunistycznego zachowania powodowanego wysokim i pozbawionym ryzyka zyskiem z subsydiów". Gdyby ktoś chciał jednak znaleźć w tym coś pozytywnego, subsydia środowiskowe mogą zmniejszać potrzebę robienia czegoś nielegalnego.  Wystarczy budowanie wiatraków. Damy wam dotację, której mie możecie odmówić.

Hiszpańska zielona polityka wzrostu może być nawet lepszym studium przypadku pod względem absurdalności dotacji na ochronę środowiska. Pod pretekstem ratowania środowiska i jednocześnie tworzenia miejsc pracy, w ciągu długiego  okresu Hiszpania przeznaczała znaczne środki na promowanie odnawialnych źródeł energii.

Badania przeprowadzone przez prof. Gabriela Calzada Alvareza z Uniwersytetu Króla Juana Carlosa w Madrycie wykazało rzeczywiste koszty tworzenia zielonych miejsc pracy. Według jego szacunków, każde zielone miejsce pracy kosztuje średnio € 570 tys. W energetyce wiatrowej wartość ta jest bliższa € 1 mln.

Opracowanie prof. Calzada przyciągnęło wiele uwagi i było mocno krytykowane. Jednak dzięki niemu nawet rząd Hiszpanii zaakceptował wiele z wymienionych w opracowaniu wniosków. Nie tylko dlatego, że szybko rosnące ceny energii elektrycznej stawały się niepopularnym obciążeniem dla hiszpańskich konsumentów i przedsiębiorstw.

Podsumowując, dr Sandström wyraża swoje zdziwienie, że w przeciwieństwie do niemal każdej dziedziny polityki publicznej, dla polityk "zielonego wzrostu" nie ma przygotowywanych solidnych analiz kosztów i korzyści. "Zamiast tego, wydaje się, że debata często opiera się na raportach i dokumentach politycznych, które zostały opracowane w celu wsparcia predefiniowanego poglądu politycznego" - twierdzi.

Gdyby politycy rzeczywiście próbował znaleźć twarde dowody na ich tezy o zielonym wzroście, mogliby szukać na próżno. Zamiast tego, może trzeba będzie wrócić do dawnych czasów zdrowego rozsądku, kiedy nikt nie spodziewał od przepisów dotyczących ochrony środowiska, że spowodują coś jeszcze oprócz kosztów dla gospodarki w zamian za korzyści dla środowiska.

 

 

Opracowane na podstawie artykułu:

http://www.businessspectator.com.au/article/2013/8/1/global-news/green-solution-make-europe-sick

którego autorem jest dr Oliver Marc Hartwich, dyrektor wolnorynkowego think-tanku The New Zealand Initiative.

 

 

 

 

 

 

sapiens
O mnie sapiens

Człowiek cywilizowany, o poglądach konserwatywno-liberalnych. Pisuję tylko o sprawach ważnych.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka